
Rozwiązanie konkursu „Kwitnące słowa”
Z radością informujemy, że konkurs pt. „Kwitnące słowa” został rozstrzygnięty! Prawdziwą przyjemnością było czytać tak wspaniałe, pełne emocji i głębi działa. Dzięki Waszej niezwykłej wyobraźni i wrażliwości tchnęłyście życie w wiele kwestii, poruszyłyście ogrom tematów, sprawiając, że z każdej strony zakwitła inna emocja, inna historia i inne spojrzenie.
Wasze teksty były jak ogród – różnorodne, pełne barw, myśli i przesłań. Każdy z nich miał swoją siłę i delikatność, a wybór kilku był ogromnym wyzwaniem. Dziękujemy za wszystkie prace!
Z wielką dumą ogłaszamy Zwyciężczynie konkursu:
Nagroda Zielona – Nina K.
- 3-miesięczny program metamorfozy dzięki pole dance to taki program gdzie osoba otrzymuje indywidualny dobór programu treningowego oraz konsultację dietetyczną z pomiarami składu ciała i poradą żywieniową oraz opiekę przez cały czas trwania programu. Całość o wartości 1200zl od Spin-Up Pole Dance & Fitness
- Sesja zdjęciowa w plenerze od Fotosfera Martyna Kowalska
- Masaż relaksacyjny 60 minut od Fabryka Relaxu
- lampka biurkowa od Meblik.pl Kielce
Zawsze była tą, która słucha.
Lena nauczyła się, że cisza boli mniej niż niezrozumienie. Że bezpieczniej jest milczeć, niż odważyć się mówić i być zlekceważoną. Jej myśli, niegdyś głośne i pełne kolorów, z czasem przycichły, stłumione codziennością i nieśmiałością. Stały się jak nasiona – zasiane głęboko, przykryte warstwami ostrożności i wrażliwości.
Ludzie często mylą milczenie z brakiem zdania. Ale Lena wiedziała, że właśnie ci, którzy rzadko zabierają głos, noszą w sobie najwięcej. Oni nie mówią, bo ważą każde słowo. Czasem milczą, by nie zranić, choć mogliby. Bo łatwiej jest rzucić oceną, niż zostawić czyjąś wrażliwość nietkniętą. Milczenie może być wyrazem łagodności, a nie braku odwagi.
Aż pewnego dnia, w bibliotece pachnącej kurzem i deszczem, znalazła coś banalnego – pustą kartkę papeteryjną. Leżała samotnie, zagięta na rogu, jakby czekała właśnie na nią. Lena zabrała ją do domu, schowała między kartki książki, a potem… po prostu usiadła.
Nie planowała pisać. Ale napisała.
Jedno słowo. Potem drugie. Nie były piękne ani mądre. Były prawdziwe. I to wystarczyło.
Nie wiedziała, że można płakać nad słowami, które samemu się wypowiada. Ale kiedy napisała: „Tęsknię za tym, czego nigdy nie miałam”, coś w niej pękło. Z cichego bólu wykiełkowało zrozumienie. Słowa zaczęły rosnąć, jakby przez lata czekały na tę odrobinę światła.
Zaczęła pisać co noc. Nie dla kogoś. Dla siebie. Wypełniała kartki żalem, który nigdy nie znalazł ujścia. Smutkiem, którego nikt nie zauważał. Ale też wspomnieniami – ciepłymi jak promienie słońca na dłoniach dziecka.
Z każdym zdaniem, z każdym akapitem Lena odzyskiwała siebie. Jakby słowa, które dotąd milczały, były jej brakującymi częściami.
Potem przyszły listy – do matki, która odeszła, zanim Lena nauczyła się mówić „kocham” bez wstydu. Do nauczycielki, która kiedyś powiedziała: „Masz ładny charakter pisma, szkoda, że nie masz nic do powiedzenia.” Do siebie – tej małej, wystraszonej dziewczynki, która zbyt wcześnie uwierzyła, że jej głos nie ma znaczenia.
I coś się zmieniło.
A ona zaczęła odpowiadać. Najpierw nieśmiało. Potem pewniej.
Nie krzyczała, nie przekonywała. Jej siłą było to, że nie musiała mieć racji, by mówić prawdę. Pisała o tych, którzy wybierają milczenie nie z powodu słabości, ale z siły – z szacunku do drugiego człowieka, z potrzeby ochrony czułości.
Bo są tacy ludzie – przezroczystych słów i ciepłych spojrzeń – którzy więcej mówią tym, czego nie powiedzą, niż całe tłumy słowami rzucanymi na wiatr.
Lena nigdy nie przestała pisać. Jej zeszyt stał się ogrodem – pełnym słów, które kiedyś bały się zakwitnąć. Niektóre teksty są krótkie jak westchnienie. Inne – jak cicha modlitwa. Jedne mówią: „przepraszam”, inne: „jestem, choć mnie nie widać”.
Nie ujawnia swojego nazwiska. Pisze pod pseudonimem. Pisze o tym, co niewypowiedziane. O tym, co czuć między wierszami. Jej opowiadania trafiają do tych, którzy też kiedyś milczeli, bo bali się, że ich głos nikogo nie obchodzi.
Teraz już wie:
Nie trzeba mówić głośno, by być słyszaną.
Nie trzeba komentować, by rozumieć.
Nie trzeba oceniać, by być mądrym.
Czasem największą odwagą jest powiedzieć tylko tyle, ile trzeba –
i pozwolić, by słowa zakwitły same.
Nagroda Żółta – Alicja P.
- zestaw naturalnych kosmetyków konopnych: jogurtowy mus do ciała o zapachu owoców leśnych, naturalny dezodorant do ciała o zapachu cytrusów oraz krem do rąk o zapachu pomarańczy i wanilii od Agnieszka Kowalska – Konopna Księgowa
- Sesja Soul Body Fusion lub sesja refleksologii w Otulenie Dotykiem
- lampka biurkowa od Meblik.pl Kielce
- Naszyjnik „mgiełka” wykonany ręcznie przez Jadwigę Męczarską
- E-Book Błyskotliwa Kariera Wedding Plannera od Akademia Pani Spinki
- Portfel Carmani Vincent van Gogh z kwiatowym motywem od zadbana.pl
Znałam jednego Kota
Znałam jednego Kota, a ten Kot znał moje strony rodzinne.
– Byłaś na mojej ulicy?- pytał niecierpliwie Kot.
– Tak, byłam – odpowiadałam dla świętego spokoju.
– A stoi tam jeszcze ta stara kamienica naprzeciwko hotelu?
– Nie stoi. Tam nowe mieszkania deweloper buduje.
– No, popatrz, jak ten czas leci. A ja tam kiedy z siostrą biegałem jako kilkulatek po tej ulicy. Rósł tam niedaleko rozłożysty orzech. A trochę dalej zieleniły się ogródki działkowe. Obydwoje stamtąd nie chcieliśmy wracać. Rwaliśmy wiśnie przy ścieżce i wspinaliśmy się po drzewach.
– Kocie, a gdzie ty teraz mieszkasz? – próbowałam zmienić temat.
– W Warszaaawie – odpowiadał, zabawnie przeciągając drugie a.
– Przyjedź do nas, zamieszkaj – zachęcałam – obiecuję, że ci będę towarzyszyć w twoich wycieczkach po lesie.
Kot uwielbiał las i jeździł tam z Wawki prawie codziennie. Wiedziałam o tym. Białołęka leży prawie nad Wisłą, a dalej już tylko drzewa.
– Może kiedyś przyjadę – odpowiadał wymijająco.
Wyraźnie unikał tematu.
Kot był wysoki, postawny, ale nieco mu się przytyło. Wystający brzuch skrywał pod flanelową koszulą w czerwoną kratę. Spod gęstych brwi patrzyły na mnie przymrużone czarne oczy. Nie był łysy ani siwy, jednak włosy trochę mu się przerzedziły. Zawsze uważał się za przystojniaka i nie przyjmował do wiadomości, jak większość mężczyzn, upływającego czasu.
– Naprawdę nazywasz się Kot? – spytałam zaintrygowana.
– Skąd?! Kot to mój przyjaciel. Mieszka ze mną od ośmiu lat. Heniek Kot – dodał ze szczególnym pietyzmem w głosie. On jest mój i tylko mój, i nie oddam go nikomu.
– Pokaż go – prosiłam – ładny?
– Kicio jest super, ale teraz go nie zobaczysz, poszedł na dwór i wróci wieczorem.
– To tak jak ty, też lubisz łazikować całymi dniami.
– Pewnie – odparł z dumą – jesteśmy do siebie podobni. Chodzi za mną jak pies. Inni wychodzą na spacer z psem, a ja z kotem.
Na twarzy zajaśniał szczery uśmiech. Zmrużone oczy rozszerzyły się, a tęczówki zrobiły się jeszcze większe i jeszcze czarniejsze.
– Jak to? Wychodzisz z nim bez smyczy? – zdziwiłam się.
– Kicio nie ma smyczy. Gdzie ja chodzę, tam i on. Nawet jak wracam z pracy, czeka na mnie przy bramie.
– Dobrze mieć takiego przyjaciela – podsumowałam, bo mnie ta rozmowa zaczęła powoli nużyć.
– Chyba cię nudzę – Kot wyczuł zobojętniały ton mojego głosu – opowiedz o sobie.
– Po co? – droczyłam się – I tak nie chcesz wiedzieć.
– Nie, naprawdę, jestem ciekaw – zaprotestował.
– Pracujesz w szkole?
– Tak – odburknęłam niechętnie.
– W której szkole? – chciał wiedzieć niezrażony moją niechęcią.
Starałam się zażartować.
– A jak jesteś taki ciekawy, wsadź sobie nos do kawy! Po co chcesz wiedzieć?
– Nie mam kawy – odpowiedział bezradnie.
Riposta była niepotrzebna. Wiedziałam, że Kot nie pija żadnej kawy ani herbaty. Jak prawdziwy kot chłepcze mleko.
Nawet wykłócałam się z nim, że kotom szkodzi mleko i Kicio nie powinien go dostawać
Kot był wtedy oburzony i o mało nie strzelił focha. Chęć przekonania mnie do własnego zdania przeważyła.
Kot rozzłoszczony podniósł głos.
– Zawsze Kiciusiowi nalewam mleko i jakoś nigdy nic mu nie jest. Pierwsze słyszę, że koty nie piją mleka! Uwielbiają je.
Nie było sensu wyłuszczać mu racji, pożyczonych od koleżanki, znanej kociary. Starałam się załagodzić gniew i pogłaskać przy okazji męskie ego.
– Twój Kicio jest wyjątkiem.
– Nie – odparł ostro – wszystkie koty piją mleko! Koty moich znajomych też!
Z Kotem nie można było się pokłócić. Nie rozumiał, że ktoś może inaczej myśleć niż on. Wszelkie dyskusje ucinał jednym zdaniem.
– Wy, kobiety, zawsze jesteście przeciwko mnie.
Nie chciałam się z nim sprzeczać.
– No, ok – rozłożyłam ręce w pokojowym geście – przecież nie mogę tego wiedzieć, nie mam przecież w domu żadnego futrzaka.
Twarz Kota wypogodziła się, ale chyba zmęczyła go moja obecność.
– Idź już, bo jeszcze mam zadzwonić do kolegi dzisiaj i naprawić kran w kuchni.
– Idę, idę, ja też mam swoje zajęcia – pożegnałam się trochę chłodno, zaskoczona i przytłoczona bezpośredniością gospodarza.
– Odezwij się jeszcze kiedyś – usłyszałam na odchodne. Kot chyba pożałowałam swych szorstkich słów.
– No, już! – wymamrotałam raczej do siebie, bo po takim pożegnaniu odechciewało się wszelkich kocich rozmów.
Nagroda Niebieska – Jagoda R.
- Refleksologia stóp od Fabryka Relaxu
- voucher na dwa zabiegi depilacji laserowej dowolnej partii ciała od Ambasada Kobiet
- Naszyjnik „mgiełka” wykonany ręcznie przez Jadwigę Męczarską
- Portfel Carmani Vincent van Gogh z kwiatowym motywem od zadbana.pl
Po burzy
Poranki na Mazurach pachną kwiatami. Aniela siada na starej werandzie, którą sama odmalowała. Filiżanka kawy paruje w jej dłoniach. Uśmiecha się, wsłuchując w ptasie trele. Ciepły wiatr niesie spokój, którego tak długo nie znała. W tej ciszy nie słychać już jego głosu.
Głosu ojca.
Niektóre słowa zakorzeniają się w człowieku głębiej, niż się wydaje. Te, które Aniela słyszała od ojca, wrastały w nią latami – bezlitosne oceny, przytyki, niezadowolenie. „Jesteś gruba”, „nikt cię nie będzie chciał”, „trzeba było iść na inne studia”, „znowu zawiodłaś”. Niby tylko słowa, a jednak raniły do kości. Ojciec uważał, że tylko jego droga jest właściwa: stabilna firma, stanowisko, awans. Załatwił jej miejsce w korporacji, w której pracował – na recepcji, niby początek, ale z potencjałem. Ona marzyła o czymś innym. O pracy z sensem, z pasją. I choć przez chwilę myślała, że znalazła swoje miejsce, po roku nie przedłużono jej umowy.
Po studiach próbowała jeszcze przez jakiś czas żyć w stolicy, ale miasto za bardzo ją przytłaczało. Rozwód rodziców dodatkowo ją obciążył. Uciekła na Śląsk – do przyjaciół, z nadzieją, że tam złapie oddech. Po kilku miesiącach poznała mężczyznę, który miał być miłością jej życia. Związek zaczął się dobrze, ale szybko zmienił się w pułapkę. Zazdrość, kontrola, brak zaufania, ciche osaczanie. Potem utrata pracy. Kanapa w cudzym mieszkaniu stała się jej jedynym domem.
Toruń wydawał się nowym początkiem. Miała tam mieszkanie po dziadkach, w którym próbowała zacząć od nowa. Znalazła pracę, ale ta okazała się nieetyczna – szybko odeszła, nie otrzymawszy ani grosza wynagrodzenia. Przez kolejne miesiące chwytała się dorywczych zajęć – pół roku tu, pół roku tam. Żadnej stabilizacji, żadnej radości. I ta samotność. Czasem ktoś się pojawiał – krócej, dłużej. Jeden związek zapowiadał się „na zawsze”. Miała zostać żoną i matką. Po dwóch latach została sama, bo jego miłość miała warunki – zniknęła, gdy zmieniło się jej ciało. W głowie znów dźwięczał głos ojca: „To twoja wina”, „a nie mówiłem”. Znów musiała się podnieść.
Codzienność przypominała błędne koło – za każdym razem, gdy coś budowała, wszystko się waliło. Ale Aniela nie dopuszczała do siebie myśli, że tak ma wyglądać jej życie. Gdzieś w środku, mimo wszystko, wierzyła, że zła karta się odwróci. Wierzyła w miejsce, które będzie tylko jej. W człowieka, który nie będzie chciał jej zmieniać.
Krystian pojawił się niespodziewanie. Znali się z wakacji sprzed lat. Mazury, stare zdjęcia, rozmowy do późna. Zaprosił ją do siebie, nieśmiało. Pojechała – zmęczona wszystkim, bez planu. Myślała, że to tylko chwila oddechu. Miała zostać tydzień. Została na dobre.
W poniemieckim, wiejskim domku, wśród pól i lasów, znalazła ukojenie, za którym tak bardzo tęskniła. Krystian był spokojny, obecny, prawdziwy. Kochał ją taką, jaka była – bez oczekiwań, bez ocen. Nie komentował jej figury, przeszłości, pomysłów. Słuchał. Mówił: „Spróbuj”, „dasz radę”, „będę cię w tym wspierał”. Nawet wtedy, gdy poczuła odrobinę szczęścia, ojciec nie dawał za wygraną i wciąż próbował ingerować. Ale Aniela już nie słuchała. Te słowa nie rosły w niej jak dawniej. Bo na Mazurach rosło coś innego. W ogrodzie – dalie, róże, malwy. Na kuchennym parapecie – słoiki z przetworami. W niej – spokój.
Po raz pierwszy ktoś wierzył w nią bardziej, niż ona sama. Dzięki Krystianowi zaczęła odnawiać meble – o tym marzyła od lat. Marzyła, ale bała się spróbować. Teraz, wśród drewna, farb, starych okuć – czuła się jak w domu. Nareszcie.
***
Krystian wychodzi z domu z kubkiem herbaty. Uśmiecha się.
– Co dziś chcesz robić? – pyta, gładząc ją pieszczotliwie po policzku.
– Może stary kredens? Ten z rzeźbieniami?
– Zrobimy go razem.
Tak po prostu.
Bo po każdej burzy wychodzi słońce. A czasem – cały ogród rozkwita.
Nagroda Specjalna – Monika G.
„Ogród wspomnień i sekretny list w butelce”
Nigdy nie wiemy, jak potoczy się nasze życie ani kiedy nastąpi zwrot, który niespodziewanie sprowadzi nas z powrotem do przeszłości. Julia nie przypuszczała, że po śmierci babci odziedziczy stary dom z ogrodem, w którym odżyją wspomnienia, a słowa babci rozkwitną w niej samej, stając się bramą do odkrywania tajemnic i przede wszystkim do spotkania z samą sobą.
Spadek po babci
Tego dnia Julia obudziła się wcześniej niż zwykle. Pierwsze promienie słońca wdarły się do sypialni, odsłaniając piękno poranka. Choć miała wolny dzień i planowała porządnie się wyspać, słońce miało wobec niej inne plany. Wstała więc i poszła do kuchni, gdzie jak zawsze czekał na nią jej wierny towarzysz — Azor. Zaparzyła kawę, a potem z kubkiem w jednej ręce i smyczą w drugiej, ruszyła na poranny spacer.
Przechodząc obok furtki przypomniała sobie, że dzień wcześniej zapomniała opróżnić skrzynkę na listy. Tym razem zrobiła to od razu. Wśród rachunków i reklam jej uwagę przykuł list — ze stemplem z rodzinnej miejscowości. Po jego otwarciu i przeczytaniu Julia zamarła. Było to zawiadomienie od notariusza o śmierci babci, pogrzebie oraz odczytaniu ostatniej woli.
Poranny spacer nagle stracił sens — zamiast niego pojawiła się chwila bezruchu z listem w dłoni i ciężarem wspomnień w sercu. Już godzinę później, spakowana, jechała w stronę miejsca, od którego próbowała się kiedyś oddalić. Do swoich ukochanych Lipowic.
Łzy pożegnania, testament i zamęt w sercu
Pogrzeb odbył się nazajutrz po przyjeździe Julii. Wszystko było już gotowe — nawet stypa w pobliskiej restauracji została zaplanowana i opłacona, tak by Julia nie musiała się niczym martwić.
Dawne Lipowice, które zapamiętała z dzieciństwa jako miejsce wypełnione zapachem kwiatów i głosami sąsiadów zza płotów, teraz wydawały się wyblakłe i obce, przesiąknięte ciszą i szarością. Miała wrażenie, że patrzy na nie oczami kogoś zupełnie innego.
Siedząc przy stole w restauracji, otoczona rozmowami, które ledwie do niej docierały, Julia pogrążyła się w myślach. Nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa. W głowie miała jedynie przeraźliwą ciszę, w której mieszały się żal, zmęczenie i nieokreślone uczucie.
Jeszcze tego samego dnia Julia pojechała do notariusza. W dusznej kancelarii odczytano testament. Słowa babci — choć brzmiały sucho i oficjalnie – nosiły jej wyraźny ślad i odbijały się echem w myślach Julii. Między formułkami i formalnościami kryły się zdania, które zaczynały w niej kiełkować. „Dla mojej Julii… zostawiam dom i ogród… Mam nadzieję, że tutaj zamieszkasz. Wiem, że kiedyś znajdziesz w nim więcej niż tylko kwiaty.”
Zadrżała. Łzy pożegnania nie wyschły jeszcze na policzkach, a już rodził się w niej zamęt — mieszanina tęsknoty, zdziwienia i nadziei. Czuła, że słowa babci nie były przypadkowe. I że mogą zakwitnąć… jeśli tylko im pozwoli.
Wspomnienia, wielkie sprzątanie i… list w butelce
Julia wróciła do domu babci późnym popołudniem. Drewniana furtka znajomo zaskrzypiała, witając ją po wielu latach nieobecności. Dom był zaniedbany i sprawiał wrażenie opuszczonego, ale nie budził lęku — raczej wyglądał, jakby cierpliwie czekał na kogoś, kto znów tchnie w niego życie. Ogród zdziczał, zarósł chwastami, lecz róże na przekór wszystkiemu wciąż pięknie kwitły. Ich zapach uderzył ją mocniej niż cokolwiek innego — przypomnienie dzieciństwa, letnich dni i słów babci, które gdzieś głęboko w niej zaczynały się budzić.
Następnego dnia Julia zabrała się za porządki. Otwierała okna, wycierała kurze, wynosiła stare rzeczy — dom powoli budził się z długiego snu. Gdy weszła do ogrodu, coś błysnęło w trawie. Pochyliła się i wyciągnęła szklaną butelkę zakorkowaną woskiem. W środku znajdował się złożony, pożółkły papier. To był list z datą sprzed kilku lat i znajomym pismem babci.
Przemiana Julii dzięki słowom z listu
Słowa z listu brzmiały jak echo czułego szeptu: „Jeśli to czytasz, to znaczy, że czas znów pozwolił ci zakwitnąć…” Julia czytała powoli, a każde zdanie było krokiem przez własne lęki i zapomniane uczucia. Babcia pisała nie tylko o ogrodzie, ale również o niej — o dziewczynce, która zasłuchiwała się w opowieściach i o dojrzałej kobiecie, która musi znów nauczyć się słuchać siebie. Z każdym przeczytanym zdaniem w Julii coś pękało i rosło jednocześnie. Zaczęła rozumieć, że ten powrót nie był dziełem przypadku.
Wieczorem Julia trzymając list w dłoniach, usiadła na ulubionej ławce babci. Światło zachodzącego słońca odbijało się w szklanej butelce, która przechowywała już nie tajemnicę, ale odpowiedź i receptę na życie. Ogród pachniał mocniej niż kiedykolwiek — to słowa babci zapuściły w nim korzenie i rozkwitły. Julia zamknęła oczy. Po raz pierwszy od dawna poczuła się jak w domu. W ciszy ogród mówił do niej czule — szeptał wspomnienia, z których mogła upleść coś nowego.
Serdecznie gratulujemy!
Wiadomości z informacjami dotyczącymi odbioru nagród wyślemy na podane w zgłoszeniach adresy email.
A już niebawem zapraszamy do kolejnego konkursu!
Dziękuję bardzo za wyróżnienie 😊